Strona główna Parafia Mogiła Biesiada na błoniach mogilskich
Biesiada na błoniach mogilskich

350. rocznica biesiady na błoniach mogilskich szlachty polskiej, która to biesiada zamieniła się w krwawą rzeź biesiadników w dniu 10 czerwca 1656 r.

Wojna Polski i Litwy ze Szwecją w 1655-57 r. była ogromnym przedsięwzięciem i próbą sprawności jej systemu politycznego i wojskowego. Odsłoniła ona wiele słabości Rzeczpospolitej, że kraj nie był przygotowany do rywalizacji politycznej z innymi państwami Europy w XVII wieku. Potencjalne możliwości militarne, gospodarcze połączonych unią Polski i Litwy były ogromne i mogły uczynić ich związek polityczny mocarstwem europejskim w XVI wieku. Kraj, którego granice w XVI i XVII wieku rozciągały się od Bałtyku do Morza Czarnego, na wschodzie sięgały Smoleńska, a na północy Zatokę Ryską był skazany na prowadzenie aktywnej i szerokiej polityki zagranicznej. Ale do takich działań potrzebna była silna wolna i rozsądne działanie ze strony szlachty polskiej, która miała wówczas najwięcej do powiedzenia w kraju. Niestety w XVII wieku ujawniły się złe nawyki stanu szlacheckiego, które kompromitowały ją.

Przedstawiony w tym artykule epizod z wojny szwedzko-polskiej w 1656 r. jest przykładem negatywnych obyczajów szlachty polskiej i nie był zjawiskiem odosobnionym w tym czasie. Owszem szwedzka armia należała wówczas do najlepiej wyszkolonych w Europie i był to trudny przeciwnik dla jej sąsiadów, ale łatwość z jaką wojska szwedzkie biły polskie wojska wynikał z pewnych słabości szlachty polskiej do pychy, lenistwa, zdrady wobec własnego króla i do pijaństwa. W dniu 8 listopada 1655 r. król Jan Kazimierz wydał w Opolu na Śląsku uniwersał, w którym wzywał naród polski do walki z najeźdźcą szwedzkim. Ale nie wszystkie działania Polaków odpowiadały potrzebie chwili i królewskim intencjom zawartym w tym uniwersale. Kraków znajdował się wówczas pod okupacją szwedzką i stacjonował w mieście garnizon szwedzki pod komendą Wirtza. Szlachta polska województwa krakowskiego czyniła przygotowania do odbicia miasta z rąk szwedzkich. Starosta nowomiejski Jan Dembiński zgromadził pod swoją komendą około 2000 piechoty i jazdy. Była to szlachta i chłopi z województwa krakowskiego. Dysponowali 12 działami, 2 moździerzami i 350 wozami wyplenionymi żywnością i amunicją.

Oddział Dembińskiego stacjonował na błoniach w Mogile i tu oczekiwali na przybycie innych posiłków wojskowych. Tymczasem ograniczali Szwedom z garnizonu krakowskiego wyprawy łupieskie do okolicznych wsi i miasteczek. Plan Dembińskiego był następujący: zamierzał zaatakować załogę szwedzką w mieście i uwolnić Kraków od wroga; na umówiony znak – uderzenie dzwonów miejskich – grupa mieszczan krakowskich wciągniętych do spisku otworzyłaby bramy miejskie wycinając strzegące ich szwedzkie straże, aby wpuścić wojsko Dembińskiego. "Halowic hetman krakowski Dybowski zbuntowali potajemnie rzeźników, słodowników, mieszczan i luźnej czeladzi w porozumieniu z Dembińskim na znak uderzenia dzwonów mieli sami wyciąć (szwedzką straż przy bramie, otworzyć bramy i wpuścić do miasta wojsko Dembińskiego".

Dembiński wysyłał korespondencję do wplątanych w ten spisek mieszczan krakowskich Listy przenosiły z Mogiły do Krakowa prostytutki z krakowskich domów publicznych. Dembiński posłużył się nimi licząc, że łatwiej przejdą przez kontrolę straży szwedzkiej przy bramach miejskich. Nie mylił się, ale nie pomyślał, że one usługi mogą spełniać też dla drugiej strony. Trzy z nich, które utrzymywały domy publiczne w Krakowie: Segniczowa, Wicherowska, Losomoniczka zdradziły i zamiast przekazać listy naczelnikowi zbuntowanych mieszczan, Karkutowiczowi, oddały je Wirtzowi, komendantowi szwedzkiej załogi w mieście. Zdrady dopuścili się też Łukasz Burski, Bystrzycki, Usiert i ci też poinformowali Szwedów o wojsku Dembińskiego zgromadzonym w Mogile i o spisku mieszczan krakowskich.

Wirtz użył podstępu. Kazał napisać list – niby od spiskowców krakowskich do Dembińskiego. W liści kazano Dembińskiemu uderzyć na Kraków w trzecim dniu na znak dzwonów. List dostarczyła do obozu polskiego w Mogile Wicherowska. Szwedzi bardzo dobrze znali słabość Polaków do mocnych trunków. Wirtz kazał załadować na kilka wozów beczki wina na tyle mocnego zostawiło na długi czas mocny zamęt w głowie po jego wypiciu. Kazał te wozy – niby na handel – posłać poza Kraków, ale woźnica trasę przejazdu miał wybrać koło Mogiły, tak, aby transport nie uszedł uwagi szlachcie zgromadzonej pod Mogiła. Zaraz za wozami posłał wiele kobiet krakowskich z domów publicznych i w zamyśle Wirtza były częścią jego planu.

Podwładni Dembińskiego zatrzymali ów transport z winem i uradowani ze zdobyczy zawieźli beczki z winem do obozu. Pełni ich radości dopełniło zjawienie się owych niby przez Szwedów wygnanych kobiet z Krakowa, które pożaliły się szlachcie, jakich to krzywd doznały od Szwedów. Szlachta przyjęła je do towarzystwa, i raczy je i siebie winem. Przez całą noc na błoniach koło Mogiły trwała huczna zabawa tuż pod okiem garnizonu szwedzkiego. Postępowanie Dembińskiego i jego towarzyszy broni było zupełnie niezrozumiale. Zachowywali się tak jakby wróg był daleko od nich. Ale gorsza od pijaństwa była ich naiwność. Dembiński w ogóle nie przejrzał podstępu. Ponoć nie wystawili no czas tej zabawy straży!

"Kiedy już dobrze sobie w głowy zalali, z litości zaprosili owe z miasta wygnanki, narzekające na srogość i okrucieństwa gubernatora szwedzkiego, i na pocieszenie raczyli je winem. W jednej chwili cały obóz polski zamienił się w wesołą biesiadę. Zaniechano wszelkiej straży. Wszystko wojsko, począwszy od naczelnego dowódcy Dembińskiego upite do niemożliwości stało się niezdolnym do walki", piszę ówczesny kronikarz.

Dembiński obóz rozbił na obecnym błoniu mogilskim, przy ul. Klasztornej, bo właściwa Mogiła mieściła się wówczas pod Kopcem Wandy na wschód od rzeki Dłubni. Tu prawdopodobnie rozegrał się ów dramat.

Ktoś poinformował Wirtza, że szlachta polska zbyt pewnie czuje się pod Mogiłą i o pijaństwie polskich żołnierzy. "Wyjeżdżajcie co prędzej z wojskiem" radzono mu. Generał Wirtz w dn. 10 czerwca 1656 r. o północy wyruszył z wojskiem liczącym 300 konnych i 200 piechoty (według innych kilko tysięcy wojska prowadził) do Mogiły. Do obozu polskiego mogli dotrzeć w ciągu 2-3 godzin, tj. ok. 3 rano, maszerowali wolno, bo ostrożnie, ponadto prowadzili ze sobą działo. Kiedy dotarli na miejsce do Mogiły, Szwedzi nie mieli tu wiele do roboty. Zastali polskich wojaków śpiących i spitych do nieprzytomności, wielu w samych tylko koszulach, i niewielu z nich mogło się bronić. Szwedzi nie ponosząc żadnych strat zabili około 787 polskich żołnierzy a resztę zabrali do niewoli. "Sam Dembiński pijany i we śnie pogrążony w tryumfie do Krakowa zaprowadzony został w tym ubiorze, w jakim był porwany z łóżka, a wraz z nim znaczniejsi panowie". Wirtz przy wjeździe do Krakowa urządził z tego widowisko. Na wozach wiózł kilka trupów na znak zwycięstwa, 12 dział, 2 moździerze i 350 wozów żywności, amunicji, broni i ubrań.

Zachowały się wspomnienia szwedzkiego żołnierza, który brał udział wówczas w tej wyprawie do Mogiły, Hieronima Chrystiona Holstena. Oto treść jego relacji o tej wyprawie: "Starosta Nowego Miasta Korczyna przybył pewnego razu z 1000 ludzi i rozbił się przy klasztorze o dużą milę od miasta. Podchodzili codziennie, dawali się widzieć i wyzywali nas na pojedynek. Generał Wirtz zabronił nam jednak na serio potykać się z nimi Dlatego, choć byliśmy od nich silniejsi, musieliśmy ich cały czas unikać. Polacy stali się przez to zuchwali, że zupełnie na nas nie zważali, podchodzili swobodnie pod mury i lżyli nas. Zaledwie raz do nich wystrzelono. W końcu wyszliśmy z Krakowa o północy w sile 4000 ludzi. Mieszczanom w nocy nie wolno było wychodzić z domów. Wyszliśmy gdyż generał Wirtz otrzymał wiadomość, że Polacy czują się bezpieczni i wszyscy są pijani, Wirtz bowiem użył wobec nich chytrego podstępu wojennego pozwalając, by w ich ręce wpadło osiem wozów węgierskich z ładunkiem wina, które jeszcze w tym samym dniu rozdzielili między siebie. Gdy świtało, podeszliśmy pod ich obóz, nasz zwiad (przednia stróż) dostał się wraz z ich strażnikami i zwiadem do samego obozu nieprzyjacielskiego. Wtedy nadeszli szybko szwedzcy muszkieterzy z naszymi działami polowymi i napadliśmy na nich znienacka, w ich obozie, zanim zdołali uformować się we właściwy szyk, ci, którzy chcieli pójść do koni, musieli teraz uciekać do Wisły, w której wielu utonęło; większość zaś wystrzelano. Kilkuset hajduków położono trupem w obozie, pozostałych wzięto do niewoli. Zdobyliśmy w ten sposób wiele chorągwi, sztandarów, wszystkie ich działa, namioty i wozy. Jako łup zdobyłem i cztery konie oraz młodą szlachciankę. Tak wróciliśmy zwycięzcy z dobrymi łupami do miasta".

Takich obrońców miała 350 lat temu Rzeczpospolita.

 

Krzysztof Rosołek

Por. "Mogilski Krzyż. Gazeta parafii św. Bartłomieja Ap." 5 (84)/2006, s. 22-23.