Duch Święty tchnie, kędy chce i jak chce! Drukuj
W piątek, 25 lipca, przypada 60. rocznica moich święceń kapłańskich. Z tej okazji redakcja gazety parafialnej „Mogilski Krzyż” poprosiła mnie o napisanie kilka słów o sobie.

Nazywam się Alojzy Morawiec, w zakonie – o. Tomasz. Urodziłem się 24 stycznia 1932 r. w Krasowach, w rodzinie głęboko wierzącej, jako szóste dziecko Henryka i Zofii z d. Romanowska/Zazakowny. W Krasowach zostałem ochrzczony i przystąpiłem do I Komunii św. Tu też byłem ministrantem i otrzymałem sakrament bierzmowania. Naukę w szkole podstawowej rozpocząłem od klasy drugiej, a przerwałem w połowie klasy 8. (W 1947 r. wprowadzono do szkół podstawowych po raz pierwszy 8. klasę). Z ogłoszeń parafialnych dowiedziałem się, że cystersi w Mogile przyjmują chłopców do nowo otwartego liceum ogólnokształcącego. Po rozmowach z ks. proboszczem J. Wodarzem, a zwłaszcza z ks. katechetą E. Francuzem, postanowiłem udać się do Mogiły. Podobną decyzję podjął mój kolega z klasy Wiktor Jamrozy.

Wcześniej o cystersach nie słyszałem, a przecież zakon ten w XII i XIII w. odegrał ogromną rolę w ówczesnym świecie. Powstał w 1098 r. w Citeaux, we Francji. Jego założycielem był św. Robert, opat klasztoru benedyktynów w Molesmes. Do wielkiego rozwoju cystersów przyczynił się św. Bernard z Clairvaux, „niekoronowany władca Europy”, wielki czciciel Najświętszej Maryi Panny, doradca papieży, monarchów i wielu biskupów, organizator wypraw krzyżowych. Nie było ważniejszej sprawy, czy to świeckiej, czy kościelnej, w której by nie zabierał decydującego głosu. Zażegnał schizmę na Stolicy Piotrowej, zabiegał około rozszerzania chrześcijaństwa na Rusi. Za jego życia powstało 300 klasztorów, ą pod koniec XII w. było ich aż 700. Uczniem św. Bernarda był papież Eugeniusz III (1145-1153). W r. 1830 św. Bernard został ogłoszony doktorem Kościoła.

Do Polski cystersi zostali sprowadzeni w XII w. W 1141 r. powstał klasztor w Jędrzejowie (tu mistrz Wincenty Kadłubek, biskup krakowski, potem mnich jędrzejowski napisał kronikę Polski). Następne klasztory powstały w Sulejowie i Wąchocku. Klasztor w Mogile powstał w 1222 r. Do końca XIII w. cystersi założyli 25 klasztorów na terenie Małopolski, Wielkopolski, Kujaw, Śląska i Pomorza, a w każdym klasztorze żyło ok. 40-60 mnichów (razem 1000-1500). Niestety, kasata zakonów w XIX w. zniszczyła prawie wszystkie klasztory cysterskie; pozostały tylko dwa, w Mogile i w Szczyrzycu (pow. Limanowa). Dziś cystersi mają 4 opactwa (Jędrzejów, Mogiła, Szczyrzyc, Wąchock), 3 tzw. „przeoraty" (Henryków, Oliwa, Nowa Huta-Szklane Domy) i 5 placówek duszpasterskich. Główną zasługę położyli cystersi w utrwalaniu wiary i zasad ewangelicznych w krajach misyjnych i półmisyjnych, w rozszerzaniu kultu Najświętszej Maryi Panny, a w dziedzinie czysto doczesnej – w krzewieniu kultury rolnej, hodowlanej, przemysłowej (mieli huty żelaza, szkła, papiernie), w budownictwie, malarstwie (Stanisław Samostrzelnik), a nawet lecznictwie, np. Zakłady Wodolecznicze w Cieplicach Śl. (por. J. Umiński, Historia Kościoła, Opole 1959, wyd. IV. s. 453).

Odłamem cystersów są trapiści – cystersi zachowujący pierwotną surowość życia. W Polsce trapistów nie ma.

W wieku niespełna 16 lat trafiłem do cystersów, do Kolegium św. Bernarda w Mogile, razem z Wiktorem Jamrozym. Pierwsze wrażenie nie było zachwycające. Wszystko było tu inne. Inna była mowa, inna kuchnia, inny śpiew w kościele, toteż rodziła się pokusa powrotu do Krasów. W tych chwilach wahania wsparciem był dla mnie Wiktor. Niestety, nie pobył długo w Kolegium. 16 czerwca 1948 r. utopił się w Wiśle podczas kąpieli: „Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie…” Ja ukończyłem w Kolegium 8. i 9. klasę. Po poważnym zastanowieniu się i rekolekcjach wstąpiłem do nowicjatu. Było nas 18 nowicjuszy. Pracy było sporo, bo oprócz przedmiotów typowych dla każdego nowicjatu, jak historia zakonu, poznawanie Reguły, konstytucji i zwyczajów zakonnych, ascetyki itd., przerabialiśmy materiał z zakresu 10. klasy „ogólniaka”. Dzień był przeplatany modlitwą i pracą – ora et labora. Pobudka o godz. 4.00 rano. O 4.30 pierwsza modlitwa chórowa w kościele, ostatnia o 20.00. O godz. 21.00 można było iść spać, ale tylko w teorii, nawał pracy na to nie pozwalał. O godz. 22.00 gasło światło. O milczeniu, a zwłaszcza o umartwieniu w jedzeniu nie muszę wspominać. Po wojnie bieda była wszędzie, w klasztorze też, a jednak czas nowicjatu był najprzyjemniejszym okresem w moim życiu zakonnym.

15 sierpnia 1950 r. złożyłem pierwsze śluby zakonne na okres 3 lat i po zdaniu egzaminów wstępnych do klasy 11. zostałem, wraz z moimi współbraćmi (13 osób), przeniesiony do Koedukacyjnego Liceum Ogólnokształcącego OO. Cystersów w Szczyrzycu. Koledzy i koleżanki z klasy 11 A szybko nas zaakceptowali, była fajna atmosfera. Z nauką też nie miałem problemów, aż nadszedł pamiętny dzień matury. Wspominani go z goryczą. Tuż przed rozpoczęciem egzaminu pisemnego z języka polskiego zostaliśmy – wszyscy zakonnicy – wyproszeni z sali przez przedstawiciela z Kuratorium Oświaty w Krakowie! Ze spuszczonymi głowami i ze łzami w oczach opuszczaliśmy salę i jeszcze tego dnia wróciliśmy do Mogiły „z kwitkiem”. Ogromne rozczarowanie. To może zrozumieć tylko młody człowiek – maturzysta! Dodam tylko – w Polsce szalał wtedy tzw. stalinizm. Przełożeni w Mogile szybko zorganizowali tzw. „maturę kościelną”. Zaprosili profesorów ze szkół krakowskich. Zdawaliśmy egzamin dojrzałości, licząc po cichu, że czasy się zmienią i nasze „matury” będą nostryfikowane (uznane) przez państwowe władze szkolne. Z takim „świadectwem dojrzałości” rozpocząłem studia teologiczne – najpierw w Zakonnym Seminarium Duchownym, potem na KUL-u. W roku 1951 otrzymałem „tonsurę”, a w następnym – 4. niższe święcenia.

Nadszedł wreszcie czas podjęcia ostatecznej decyzji: złożyć śluby wieczyste czy opuścić zakon? Po głębszym zastanowieniu się i odbytych rozmowach z ojcem duchownym oraz sumiennie przeżytych rekolekcjach postanowiłem obrać życie zakonne. 28 czerwca 1953 r. złożyłem śluby wieczyste, a następnego dnia w Sandomierzu otrzymałem święcenia subdiakonatu, a diakonat 3 kwietnia 1954 r. w Bazylice OO. Franciszkanów w Krakowie. Święcenia kapłańskie przyjąłem 25 lipca 1954 r. z rąk ks. bp. Stanisława Rosponda, za dyspensą od wieku (18 miesięcy), bez prawa do spowiadania, z obowiązkiem dokończenia studiów teologicznych, co też spełniłem. Dodam, że w tym czasie studia w niektórych seminariach zakonnych i diecezjalnych trwały 4 lata! Po skończonych studiach seminaryjnych kapłani zakonni podejmowali jeszcze rok studiów podyplomowych tzw. „Tirocinium”. Mnie wysłano do Lublina na KUL, ale bez państwowej matury mogłem być tylko „wolnym słuchaczem”, bez legitymacji studenckiej, a zamiast indeksu miałem „notesik”, w którym profesorowie potwierdzali każdy zdany egzamin, każde zaliczenie. Muszę powiedzieć, że profesorowie rozumieli istniejącą sytuację, zresztą takich „wolnych słuchaczy” było więcej.

Nadszedł wreszcie rok 1956. Na czele PZPR stanął tow. Gomułka, z więzienia wyszedł ks. kard. St. Wyszyński, Prymas Polski, do szkół wróciła religia – słowem nad Polską zaświecił promyk wolności. Matur wprawdzie nie nostryfikowano, ale można było maturę zdawać eksternistycznie (myślę o klerykach, zakonnicach) lub zapisać Się do liceum korespondencyjnego i tam złożyć egzamin dojrzałości. Tak też zrobiłem. 18 czerwca 1958 r. zdałem egzamin dojrzałości w Korespondencyjnym Liceum Ogólnokształcącym w Lublinie. „Do trzech razy sztuka” – powiodło się! Teraz mój „notesik” zamienił się w indeks, oddałem pracę, zdałem obowiązujące egzaminy i uchwałą Rady Wydziału Teologicznego KUL z dnia 21 maja 1959 r. otrzymałem dyplom ukończenia studiów wyższych i stopień magistra teologii. Do pisania pracy doktorskiej nie przystąpiłem, chociaż mój prof. ks. dr F. Gryglewicz bardzo mnie do tego zachęcał. Z Lublina wróciłem do klasztoru. Tu czekało na mnie sporo pracy. W lipcu 1959 r. zostałem mianowany wikariuszem i katechetą w prawie czterdziestotysięcznej parafii w Nowej Hucie-Mogile. Przez pierwsze 10 lat katechizowałem dzieci i młodzież. Miałem 33 lekcje tygodniowo. Uczęszczało na nie 1000 dzieci i młodzieży! W tym czasie przygotowałem do spowiedzi i Pierwszej Komunii św. 1000 dzieci i kilkaset młodzieży do sakramentu bierzmowania. Była to miła praca, dająca dużo satysfakcji. Jest mi bardzo miło, że młodzież ta, i w Polsce i za granicą, pamięta o mnie!

W 1975 r. zostałem zwolniony z funkcji wikariusza i katechety, a mianowany rekolekcjonistą – misjonarzem ludowym. Przez 17 lat głosiłem kazania w całej Polsce, w dużych miastach i maleńkich wsiach. W 1992 r. zrezygnowałem z tej pracy z powodu przebytej poważnej choroby. Nie zrezygnowałem jednak z pracy duszpasterskiej w kraju i za granicą. Przez 13 lat podejmowałem „zastępstwa” w Bawarii i to nie tylko w lecie, ale też w okresie Bożego Narodzenia czy Wielkiego Postu. Dzięki temu poznałem z bliska życie ludzi na Zachodzie, ich radości i troski, jak również piękno Bawarii z bajecznymi zamkami króla Ludwika II. Zwiedziłem trochę świata, ale „najdłuższą podróż” odbyłem w roku 1988 do bramy… św. Piotra. Dzięki Bogu i personelowi Wojskowej Kliniki Medycznej w Krakowie, z pp. Profesorami J. Olksem i A. Cięciałą na czele, żyję. Jeszcze raz słowa podzięki Im składam! I nawet się nie obejrzałem, a tu już DIAMENTOWY JUBILEUSZ!

Cóż mi pozostaje? Dziękować Bogu za wszelkie dobro, które dokonał przez moją posługę, a za zło; którego się dopuściłem – przepraszać Pana i Lud Boży, prosić o miłosierdzie i czekać na…

Jezu, ufam Tobie!

o. Tomasz Alojzy Morawiec OCist

 

Zapraszamy do fotogalerii.